Z BRAKU RODZI SIĘ LEPSZE...




Ks. Pawlukiewicz nigdy nie był moim idolem, nie do końca przemawiają do mnie jego kazania (tzn. słucha się super, anegdotki śmieszne i w ogóle, ale niewiele we mnie z tych treści zostaje). Stał mi się w dziwny sposób bliski przez to, że zmarł tego samego dnia, co moja Mama. Wierzę, że tak razem poszli sobie do nieba i właśnie od tego dnia darzę ks. Pawlukiewicza pewnym rodzajem sentymentu.
Do rzeczy. Nie jestem fanką wywiadów rzek czy - w tym przypadku - strumyków. Zdecydowanie wolę biografie czy autobiografie czytać w formie opowiadania. Myślę, że zdecydowanie więcej treści jestem w stanie zapamiętać. Bo niestety po przeczytaniu książki "Z braku rodzi się lepsze..." mam podobne odczucia jak po przesłuchaniu kazania ks. Pawlukiewicza: czytało mi się super, ale co zapamiętałam? No niewiele.

Czytając tę książkę czułam dziwny stres. Wydaje mi się, że to przez te krótkie, czasami wręcz jednosłowne odpowiedzi księdza. Tak, tak - wiem jak głupio to brzmi! Wczuwałam się w rolę pani Czerwickiej i za każdym razem, gdy na jej pytanie ks. Piotr odpowiadał "Tak", " Racja", "To prawda", wpadałam w panikę. Nie odpoczęłam przy tej książce.

Teraz zastanawiam się, czy to książka, przy której powinno się odpocząć. Myślę że jeszcze jakiś czas ta książka we mnie posiedzi.

Komentarze

Popularne posty