Podróż tysiąca mil



Zauważyłam, że ostatnio jestem strasznie czepialska i dużo krytykuję. I tym razem nie będzie wcale lepiej.

Niestety, książka "Podróż tysiąca mil" nijak do mnie nie przemówiła. Zdanie z okładki obiecuje, że "Najważniejsza podróż zaczyna się w sercu", a ja w ogóle tego nie doświadczyłam. Albo czytałam nieuważnie, albo Richard Evans w kilku ledwie miejscach wspomniał o rozterkach głównego bohatera. Ale za to opisów zabytków i muzeów na drodze Route 66 oraz tego, co nasz podróżnik jadł każdego dnia na każdy posiłek było od groma. Każda następna strona niewiele różniła się od poprzedniej, każdy dzień podróży był niemal kopiuj-wklej z poprzedniego - pomijając dania, jakimi raczył się Charles. Czytając, nie miałam poczucia jakiejkolwiek przemiany głównego bohatera, a wydaje mi się, że taki był zamysł tej wędrówki. (Chyba że jednak wyruszył, by poznać Route 66, a nie siebie, wtedy to zmienia postać rzeczy.)

Podsumowując. Czytałam każdy kolejny rozdział z nadzieją, że teraz to już na pewno zacznie się akcja. Ale... zanim się zaczęła, książka się skończyła. I to skończyła się jakby na kolanie autora. W sensie że zakończenie wygląda, jakby było napisane szybcikiem na kolanie, bo już deadline się zbliżał. Żałuję.

Komentarze

Popularne posty