Zaproś mnie na pumpkin latte



Ta książka była moją miłością od pierwszego wejrzenia. Tytuł i okładka sprawiły, że miałam ochotę położyć się i czytać, czytać, czytać. Mimo, że za oknem sierpień, 34 stopnie w cieniu i do dyń jeszcze daleka droga. Ponadto jest to debiut Anny Chaber, a ja – nie wiem dlaczego – mam słabość do debiutów. A później zaczęłam czytać i przekonałam się, że to jednak nie miłość, lecz zauroczenie, które zresztą nie było zbyt mocne.

Przykro mi to pisać, ale chyba ani przez moment nie poczułam się urzeczona, zaskoczona czy zaintrygowana czytaną opowieścią. Przeciwnie – szablon historii bardzo oczywisty. Postacie nie były dla mnie realne, były wręcz papierowe, niewiarygodne. Losy Pauli i Grega są tak słodkie, że chwilami aż mdli, a happy end to już naprawdę sam cukier i lukier.

Ale!, jako książka na odmóżdżenie daje radę, a ja akurat tego potrzebowałam. Ot, taki romansik na (niekoniecznie) jesienny wieczór.

Komentarze

Popularne posty